Referat naszego absolwenta Janusza Niesyto wygłoszony w Essen.
Passion for stamps
Kiedy tak stoję naprzeciw Państwa, to zastanawiam się, co ja, skromny amator, robię tu w gronie wybitnych specjalistów – zawodowców w dziedzinie europejskiej filatelistyki. Aby więc dodać sobie otuchy, mówię sobie tak: Janusz, masz nad nimi na starcie dwie przewagi. Po pierwsze, jesteś w tym gronie chyba najstarszy, a ludzie kulturalni, także na Zachodzie, z reguły szanują starszych. Po drugie, nie musisz się liczyć z nikim, ani z niczym, bo od 3 miesięcy jesteś absolutnie wolny w swoich wypowiedziach jako emerytowany ambasador reprezentujący tylko siebie, po tym jak przez ponad 42 lata zawsze reprezentowałeś kogoś lub coś. To razem wzięte pozwala mi, amatorowi, zmierzyć się z postawionym mi zadaniem, to jest spróbować przedstawić Państwu otwarcie moją długą, bo prawie 60-letnią pasję do znaczków.
Tak, świetnie pamiętam ten wrześniowy dzień 1956 roku, kiedy to w szkole zamiast bułki kupiłem od kolegi niebieski znaczek o nominale 5 centów. I ten znaczek był z Ameryki! I był na nim Teodor Roosevelt. A potem ktoś mi go ukradł i wróciłem do domu bez bułki, i bez znaczka. O tym, że na znaczku był właśnie ten amerykański prezydent, dowiedziałem się dużo później. Liczyło się i zagrało to, że znaczek był aż z AMERYKI! To uruchomiło moją wyobraźnię, obudziło moje ogromne zainteresowanie światem, to było jak coup de foudre i dało początek mojej ogromnej życiowej pasji pod nazwą filatelistyka. Rzekłbym, że ten znaczek zdeterminował całe moje późniejsze życie, zarówno prywatne, jak i zawodowe. Ale po kolei.
W tamtych latach, tj. w okresie 1950 – 1965, zbieranie znaczków przez dzieci i młodzież odbywało się w atmosferze ostrego współzawodnictwa – zbierało się ” państwa” i ten był lepszy i ten cieszył się wśród kolegów większym szacunkiem, kto miał w klaserze więcej „państw”. Ja byłem średniakiem – gdzieś koło roku 1959 miałem w swoich zbiorach około 135 „państw”, podczas gdy rekordziści ocierali się o liczbę 160. Do dzisiaj pamiętam kolorowe, tanie znaczki kolonii hiszpańskich Ifni i Sahara Espaňol, nowozelandzkie znaczki z kiwi oraz stare znaczki nieistniejących wówczas państw nadbałtyckich Eesti, Latvija i Lietuva. Wtedy poznałem też pierwsze twarde reguły geopolityki dotyczące naszej części Europy i złowrogie znaczenie dowcipu z owych lat zawartego w pytaniu: Z kim graniczy Związek Radziecki? I w odpowiedzi: Z kim chce.
Z ciekawości zewnętrznego świata, którego z wielu powodów, w tym zarówno ekonomicznych – moja rodzina nie była zamożna, a wręcz biedna – jak i politycznych – Polska była wówczas częścią czegoś, co nazywało się obozem socjalistycznym i jak obóz było zamknięte i pilnowane – nie dane mi było aż do ukończenia 19 roku życia poznać, zdecydowałem się w 1968 roku na krok w oczach mojej rodziny i moich znajomych niemal desperacki: pojechałem na studia za granicę. A ponieważ nie było wtedy żadnych Erazmusów, ani unijnych stypendiów, pojechałem tam, dokąd w ramach tzw. obozu socjalistycznego można było pojechać: do Moskwy. Tam ukończyłem słynny Państwowy Instytut Stosunków Międzynarodowych, po czym rozpocząłem pracę w ministerstwie spraw zagranicznych, przechodząc w nim wszystkie szczeble kariery zawodowej od desk oficera aż po ambasadora.
Tak, Związek Radziecki był pierwszym państwem, którego znaczki zacząłem zbierać regularnie i systematycznie. Państwa już nie ma, a ogromne kolorowe znaczki, bloki i arkusiki, świadectwa burzliwej, a przy tym nie zawsze świetlanej i szlachetnej przeszłości tego supermocarstwa, pozostały. Kontynuuję ten zbiór niejako siłą rozpędu: zbieram znaczki Federacji Rosyjskiej, Ukrainy, Litwy, Łotwy i Mołdawii. Gdzieś około roku 2002 dostałem w prezencie komplet znaczków nowej Rosji od samego prezydenta Putina. Tym bardziej nie wypada mi tego zbioru przerwać… chyba że w ramach pogłębionych, unijnych sankcji.
Wielką miłością mojego życia pod niemal każdym względem była i pozostaje Francja, czego się nie da racjonalnie wytłumaczyć. Jestem głównie francuskojęzyczny, podobnie jak cała moja rodzina z tą różnicą, że ja uwielbiam francuskie bordeaux i od ponad 30 lat zbieram francuskie znaczki, a rodzina mówi biegle po francusku i pije wszystkie francuskie wina, a do francuskich znaczków stosunek ma raczej obojętny. Żaden ze znanych mi osobiście prezydentów francuskich nie obdarował mnie francuskimi znaczkami, nad czym ubolewam, jednak, co godzi się podkreślić, wyróżnili mnie oni – w odróżnieniu od prezydenta Putina - bardzo wysokimi orderami francuskimi. Prezydent Mitterrand przyznał mi rangę oficera Legii Honorowej, a prezydent Chirac uhonorował mnie bardzo wysokim Orderem Zasługi Republiki Francuskiej. Tak wyróżniony i uhonorowany przez władze francuskie wspomagam więc finansowo od lat Pocztę Francuską wykupując coraz droższe i liczniejsze jej znaczki, bloki, arkusze i arkusiki, karnety, blocs-souvenirs, collectors i znaczki wybijane fantazyjnie na srebrnej folii, podziwiając przy okazji bogactwo francuskiego języka filatelistycznego. Czy Poczta Francuska może nadal liczyć na moje finansowe wsparcie? Chyba tak, choć chciałbym wreszcie doczekać się wnuka, który zarabiałby tyle, aby było go stać na kontynuowanie francuskiej manii filatelistycznej dziadka.
Oczywiście, jak niemal każdy polski filatelista zbierałem i zbieram też znaczki polskie. Zacząłem zbierać jako dziecko, kontynuowałem jako student i dyplomata. Wydałem na nie dużo pieniędzy i wielokroć stawałem przed dylematem „ciekawy znaczek albo coś do jedzenia”. Teraz wartość znaczków polskich i zainteresowanie nimi znacznie spadły, a gdyby nawet znalazł się jakiś kupiec, to nie odzyskałbym pewnie ani połowy wyłożonych pieniędzy. Był taki moment, że byłem bardzo dumny ze swojego zbioru, w tym zwłaszcza z 2 egzemplarzy polskiej „jedynki” z 1860 roku. Ta duma zmieniła się w gorycz, kiedy to w 2005 roku pojechałem jako ambasador Polski do Szwajcarii i tam poznałem dwóch znakomitych polskich filatelistów: wybitnego kolekcjonera pana Edwarda Kossoya i absolutnego lidera polskiej filatelistyki, pana Zbigniewa Mikulskiego. Pierwszy z nich miał 750 egzemplarzy, a drugi 1500 egzemplarzy polskiej „jedynki” w różnych konfiguracjach i często w idealnym stanie. Nieomal popadłem w głęboką filatelistyczną – tak, jest taka jednostka chorobowa - depresję, której skutki odczuwam po dziś dzień.
Liczba rozpoczętych przeze mnie „narodowych” kolekcji znaczków była w moim życiu funkcją dwóch czynników: krajów, w których pracowałem jako dyplomata oraz tego, czy towarzyszyła mi moja małżonka. Jej dłuższa albo całkowita nieobecność skutkowała przyrostem mojego wolnego czasu, a co za tym szło, przyrostem liczby zakładanych kolekcji oraz uszczupleniem naszego domowego budżetu i dramatyczną redukcją wolnego miejsca w naszych kolejnych mieszkaniach. Dwukrotny pobyt w Brukseli zaowocował założeniem kolekcji znaczków Belgii i Luksemburga oraz Niemiec (…to taki sąsiad Belgii). Ambasadorowanie w Szwajcarii sprawiło, iż na liście moich zainteresowań oraz w moich klaserach znalazły się znaczki Szwajcarii, organizacji międzynarodowych akredytowanych w Genewie oraz Liechtensteinu i – niejako po drodze – Austrii.
Znaczki to także okazje do wspaniałych przyjaźni - w Bernie poznałem uroczą panią Elsę Baxter oraz byłego dyrektora generalnego UPU pana Dayana, a w Liechtensteinie cudownego przyjaciela, Herberta Ruedissera, do niedawna dyrektora generalnego poczty księstwa. Niedawny pobyt w Helsinkach sprawił, że w mojej rezydencji pojawiły się opasłe albumy ze znaczkami Finlandii. Alandów, Norwegii i Islandii. No i poznałem wielką damę poczty alandzkiej – panią Anitę Haggblom.
Przy zakładaniu kolekcji znaczków ONZ decydującą rolę odegrały ich walory artystyczne oraz wyjątkowo wysoka jakość używanego do ich produkcji papieru – mam generalną słabość do wysokojakościowej produkcji papierniczej , zbierałem nawet kiedyś papeterię hotelową. Do dziś jednak nie potrafiłem skompletować tak potrzebnej każdemu filateliście, i nie tylko jemu, znaczącej kolekcji zielonoszarych biletów USA, ani różnokolorowych papierów z wieloma zerami i napisem „euro”. Zebrałem za to prawie wszystko, co wydała do 2010 roku poczta ONZ w Nowym Jorku, Genewie i Wiedniu i nie bardzo wiem, co dalej z tym robić, bo zainteresowanie walorami filatelistycznymi ONZ jest bliskie zeru. Moja polityczna sympatia do szczytnych celów ONZ i solidarność z biedniejszą częścią ludzkości wyraża się także w kolekcjonowaniu od wielu lat tematyki ONZ na znaczkach świata. Zajęcie to wdzięczne i raczej niedrogie.
Najbardziej jestem dumny ze swojej kolekcji walorów Wolnego Miasta Gdańska. Przypadkowo wszedłem w posiadanie dużego zbioru zarówno czystych, jak i kasowanych znaczków Gdańska, który rozbudowałem tak, że praktycznie brakuje mi w nim trzech znaczków z roku 1920, znanych pod nazwą „grosser Innendienst”. Fałszowaną trójkę tych znaczków posiadam…
I na tym, dzięki Bogu, jak mawia często moja małżonka, kończy się moje terytorialne kolekcjonerstwo, choć wcale przecież nie musiało, bo jakież piękne znaczki wydają, na przykład, Portugalia, Rumunia czy Wielka Brytania .
Od zawsze byłem europocentryczny. Nigdy nie pracowałem poza Europą, a jedynie tylko na krótko udało mi się odwiedzić 89 krajów świata na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy. Z państw europejskich nie znam tylko San Marino, Andory, Czarnogóry oraz Bośni i Hercegowiny.
Bardzo żałuję, że moje wieloletnie zawodowe zaangażowanie w sprawy europejskie i procesy polityczne zachodzące w Europie stosunkowo późno doprowadziło mnie do tego, czym zajmuję się z pasją od kilkunastu lat: zbierania znaczków ilustrujących procesy wielostronnej współpracy europejskiej i wielopłaszczyznowego jednoczenia się naszego kontynentu oraz znaczków oddających to wszystko, co należy do wspólnego bogactwa kulturalnego i cywilizacyjnego państw europejskich. Dlatego zbieram m.in. to, co państwa europejskie wydawały z logo „EUROPA” pod auspicjami CEPT, a obecnie wydają w ramach Posteurop, i usilnie kolekcjonuję wszystkie wydania znaczków poświęcone procesowi powstawania i umacniania Unii Europejskiej oraz generalnie europejskiej współpracy regionalnej. Zebrałem wszystko, co wydano w Europie na temat OBWE, EFTA, współpracy naddunajskiej i nordyckiej. Mam bardzo ładny podzbiór NATO, o czym jeszcze powiem oddzielnie. Niestety, nie udało mi się zebrać wszystkich walorów wydanych w wielu krajach świata z okazji 50 rocznicy wydania pierwszych znaczków EUROPA CEPT.
Początek mojej europejskiej kolekcji był dość banalny: przez przypadek kupiłem na targu w Genewie bardzo tanio kilkadziesiąt kopert FDC ze znaczkami EUROPA wydanych we Francji i w Szwajcarii . Notabene, potem już tak tanio nie było… Bardzo pomógł mi w ukierunkowaniu mojego zainteresowania i wsparł mnie materiałem filatelistycznym wybitny litewski filatelista i dyplomata, pan dr Romanas Podagelis, aktualnie mój wielki przyjaciel. Nie byłoby mojego zbioru bez jego cennej pomocy.
Zakładając przed laty kolekcję EUROPA CEPT popełniłem dość poważny błąd: zacząłem zbierać nie tylko znaczki, ale i arkusiki. Nie przewidziałem ani tego, że tak znacznie wzrośnie liczba państw wydających znaczki z logo EUROPA CEPT, ani tego, że coraz więcej państw zacznie wydawać te znaczki w ozdobnych arkusikach i karnecikach. W efekcie przeciętnemu filateliście jest trudno zebrać znaczki ponad 60 administracji pocztowych, a jeszcze trudniej zebrać wydawane coraz droższe arkusiki i coraz częściej wydawane w małych nakładach i trudne do dostania karneciki. Nie mam, niestety, szczęścia w grach hazardowych i chyba będę musiał przerwać kolekcjonowanie arkusików i karnecików. Pozostanie mi imponująca kolekcja znaczków EUROPA CEPT ze wszystkimi pojedynczymi tzw. trudnymi pozycjami poczynając od 1956 roku i nadzieja, że moja emerytura będzie rosła proporcjonalnie do wzrostu taryf pocztowych w państwach należących do Posteurop i wydających znaczki z logo EUROPA. Jak Państwo słyszą, pasja do znaczków biegnie czasami torem pełnym przeszkód. Ale są jeszcze przyjaciele – filateliści i sympatyczne administracje pocztowe…
Nie wiem, jak wygląda sytuacja w innych krajach, ale w Polsce zainteresowanie kolekcjonowaniem znaczków EUROPA jest minimalne i według moich obserwacji ciągle spada. W rezultacie nie znajduję w kraju partnerów do wymiany i muszę ich szukać za granicą. Rośnie za to liczba kolekcjonerów kwiatków i różnych zwierzątek na znaczkach, a ja, niestety, w tej konkurencji nie uczestniczę.
Zawsze uznawałem znaczki nie tylko za wspaniałe narzędzie poznawania świata, ale również za pokojowy oręż promowania przyjaźni między narodami i ich lepszego wzajemnego zrozumienia i poznania. Kiedy pracowałem w Brukseli, to przekonanie skłoniło mnie do podjęcia działań na rzecz wydania wspólnego znaczka przez poczty Polski i Belgii. Dokonało się to w 1998 roku i na wspólnym znaczku znalazł się zabytkowy budynek belgijskiej ambasady w Warszawie. 16 lat później nakłoniłem do podobnych działań naszego ambasadora w Bukareszcie, co doprowadziło do wydania przez poczty Polski i Rumunii wspaniałej wspólnej serii folklorystycznej. W 2013 roku wspólnie z Pocztą Polską zorganizowałem w Helsinkach wystawę Polish Stamp Design, pokazywaną następnie w Sztokholmie. Dzięki wieloletniej współpracy z Pocztą Polską wniosłem swój skromny wkład do wydania w 2015 roku znaczka poświęconego przewodnictwu Polski w Radzie Państw Morza Bałtyckiego oraz dane mi było uczestniczyć w przygotowaniach do emisji specjalnego znaczka z okazji szczytu NATO w Warszawie w lipcu tego roku.
Nie zawsze moje starania kończyły się sukcesem. Przedwczesne odwołanie mnie z placówki w Bernie w 2007 roku sprawiło, że nie udało się sfinalizować zaawansowanego projektu wspólnych wydań ze Szwajcarią i Liechtensteinem. Mimo podejmowanych aktywnych starań nie odniosłem też sukcesu w Finlandii. Żałuję też, że fiaskiem zakończyły się starania o wspólne wydanie znaczka lub serii poświęconej ochronie środowiska naturalnego Bałtyku przez operatorów pocztowych ze wszystkich państw członkowskich Rady Państw Morza Bałtyckiego. Moralnego wsparcia udzielała mi w tej sprawie pani Anita Haggblom, za co jej serdecznie dziękuję.
A teraz parę słów o NATO, za co z góry przepraszam tych, którzy albo prywatnie, albo państwowo - politycznie nie lubią sojuszu północnoatlantyckiego. Ja akurat lubię i szanuję sojusz od roku 1989, ba, zdarzyło mi się być nawet zastępcą szefa polskiej Misji Łącznikowej przy NATO w Brukseli i uczestniczyć w wielu szczytach NATO. To między innymi też sprawiło, że w moich zbiorach powstał też dość pokaźny i dość kompletny podzbiór NATO, od pierwszych znaczków sojuszu wydanych w 1952 roku w Portugalii i USA począwszy, a na ostatnich wydaniach Rumunii i Litwy z 2014 roku skończywszy.
Kiedy skojarzyłem datę szczytu NATO 8 – 9 lipca 2016 r. w Warszawie z faktem posiadania tego podzbioru, przyszła mi do głowy myśl, czy nie byłoby warto zaprezentować publicznie mojej kolekcji NATO przy okazji właśnie szczytu. Pomysł szybko zyskał akceptację Ministerstwa Spraw Zagranicznych i samego ministra oraz spotkał się z bardzo pozytywnym i życzliwym przyjęciem ze strony dyrekcji Poczty Polskiej, bez której materialnej i fachowej pomocy byłby niewykonalny. Za to chciałbym dyrektorom naszej Poczty, w tym paniom Agnieszce Kłodzie – Dębskiej i Wiesławie Mażarskiej bardzo serdecznie podziękować.
Oczywiście, musiałem moją kolekcję co nieco uzupełnić poprzez kilka zakupów na Ebayu oraz kontakty z kolegami, polskimi ambasadorami w kilku państwach sojuszu. Amatorska wystawa pod nazwą „NATO w filatelistyce” ma być demonstrowana w kuluarach szczytu NATO. Liczy ona około 100 pojedynczych eksponatów, tj. znaczków, arkusików, całostek pocztowych, FDC oraz listów z obiegu pocztowego. Rozpoczyna ją okolicznościowa koperta z Portugalii poświęcona posiedzeniu Rady Ministrów NATO w Lizbonie w lutym 1952 roku, a kończy okolicznościowy arkusik i znaczek polski, które zostaną wydane z okazji szczytu NATO w Warszawie. Aktualnie pracuję nad katalogiem wystawy.
I to, Szanowni Państwo, byłoby wszystko, co miałbym Państwu do powiedzenia na zaproponowany mi temat. Oceńcie Państwo sami, czy to, co od 60 lat tak niewinnie rozwija się we mnie to rzeczywiście tylko pasja, czy też, jak czasami utrzymują inni, w tym moja małżonka, to już choroba.
Dziękuję za zaproszenie mnie do Essen i możliwość spotkania z Państwem.
Essen, 11 maja 2016 r.